expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

piątek, 25 kwietnia 2014

"Sąd Ostateczny" - zapowiedź Wydawnictwa Replika



7 maja 2014 roku nakładem Wydawnictwa Replika ukaże się książka "Sąd Ostateczny" Anny Klejzerowicz.



Charyzmatyczny, obdarzony nieprzeciętną intuicją dziennikarz
w pojedynku z naśladowcą Hansa Memlinga


"Emil Żądło, który zrezygnował z pracy w policji na rzecz dziennikarstwa, przeżywa kryzys. Kryzys wieloraki: związany z pracą, z brakiem natchnienia na nowy artykuł, z finansami, z uczuciami, z życiem w ogóle… Za ostatnie pieniądze kupuje alkohol i papierosy, nie ma siły wstać z łóżka i wziąć się w garść, a na dodatek jego była żona utrudnia mu kontakty z synem i męczy o zaległe alimenty.
Wszystko się zmienia, gdy któregoś razu w nocnym pubie spotyka córkę swojej starej sąsiadki, Dorotę. Młoda kobieta i jej narzeczony tej samej nocy zostają brutalnie zamordowani w niejasnych okolicznościach. Zaintrygowany Emil postanawia pomóc policji w śledztwie."

"Emil Żądło to świetnie skonstruowana postać, która od pierwszej chwili wzbudziła moją sympatię."

Agnieszka Lingas-Łoniewska,
autorka m. in. trylogii Zakręty losu, Szóstego, Łatwopalnych i Brudnego świata




Fragment książki: 

Część I
Rozdział 1
Gdańsk – miesiąc później
Natarczywy dzwonek telefonu zbudził go ze snu, jakby
na siłę wyciągając z ciężkiej, czarnej magmy. Przytom-
niejąc z trudem, Emil rzucił okiem na zegar. Zbliżało się
południe. Zza zasłony wpadały rozproszone promienie
słońca, mimo uchylonego okna mocno nagrzewając
mieszkanie i sprawiając, że cały oblewał się potem. Lato
zaczęło się w tym roku wyjątkowo wcześnie.
Telefon dzwonił uparcie. Znowu zapomniał włączyć
automatyczną sekretarkę, a nie korzystał z poczty głoso-
wej. Już dawno nikt do niego nie dzwonił. Cholera by go
– pomyślał ze złością, podnosząc wreszcie słuchawkę.
– No, nareszcie! – Głos, który usłyszał, bynajmniej nie
poprawił mu humoru. Należał do jego byłej żony, Emili.
– Już myślałam, że nigdy nie odbierzesz. Nie spałeś chyba?
Jeśli sądzisz, że uda ci się mnie spławić, to się grubo my-
lisz.
– Spałem – mruknął.
– O tej godzinie?! – zawołała z typową dla siebie lekką
pogardą w głosie. – Tobie chyba już całkiem odbiło.
Zresztą, nie moja sprawa. Chodzi mi o alimenty. Domyś-
lasz się chyba. Wisisz mi już za trzeci miesiąc. Ja nie sram
pieniędzmi! Muszę wykarmić dziecko. Sorry, ale jeśli nie
doczekam się kasy, to będę musiała iść do sądu.
Przytrzymując słuchawkę ramieniem, przetarł szczy-
piące oczy i sięgnął po papierosa. W pogniecionej paczce
były trzy ostatnie.
– Wiem, wiem… – Zapalił, odgradzając się od jej na-
pastliwego tonu dymną zasłoną. – Posłuchaj. Ciągnę
resztkami. Nic na razie nie złapałem, jest sezon urlopowy,
bałagan… Wstrzymaj się jeszcze trochę, okej? Mam coś
na oku. Jeśli uda mi się wyciągnąć jakąś zaliczkę, to od
razu ci przeleję, obiecuję.
– Jak zwykle – sarknęła. – Jesteś zwyczajnym nie-
udacznikiem. Co się z tobą porobiło?! Jeśli nie masz zle-
ceń, weź się wreszcie za uczciwą robotę! Gdybyś został
w policji, może byliby z ciebie ludzie! Ale nie, wielki in-
dywidualista nie będzie słuchał cudzych rozkazów! Co ty
sobie myślisz?! Dziecko ma z głodu umrzeć przez twoje
ambicje?! Ważny pan redaktor się znalazł!
– Jaką uczciwą robotę?! – Pomału zaczynał trafiać go
szlag. – Mam zostać stróżem?! Albo kelnerem w nocnym
klubie?!
– A chociażby!
– Wiesz co, szkoda dyskusji – powiedział, starając się
opanować. Bez sensu było teraz z nią zadzierać. – Posta-
ram się coś zdobyć. Nic bardziej optymistycznego w tej
chwili ode mnie nie usłyszysz. Zadzwonię. A kiedy będę
mógł zobaczyć się z małym?
– Jak zapłacisz – odparła zimno. – Bartek i tak ma dość
stresów przez ciebie. Czekamy!
– Zadzwonię – burknął i odłożył staroświecką
słuchawkę na widełki.
Zgasił papierosa i wypił resztkę wody mineralnej z bu-
telki stojącej obok łóżka. Zwlókł się niechętnie z przepo-
conej pościeli, niezmienianej od tygodni. Kolejny
parszywy dzień. Najlepiej by było w ogóle się nie obudzić.
Bo po cholerę? Jego życie już dawno straciło sens. Przed
czterdziestką był skończony. Kiedy brakuje napędzającego
motoru, maszyna staje się zbędnym gratem. Człowiek
też…
Zrzucając po drodze szorty i podkoszulkę, nago po-
szedł do łazienki. Zimny prysznic spłukał z niego nie-
świeży zapach potu, lecz nie podołał beznadziei, która
sączyła się z każdego pora jego skóry. Wycierając się
szorstkim ręcznikiem, mimochodem zerknął w lustro.
Widok żylastego, nieogolonego faceta o ponurym wyra-
zie twarzy aż go odrzucił. Zawsze podobał się kobietom,
wiedział o tym, choć teraz trudno mu było w to uwierzyć.
Bo cóż może się komu podobać w tym długim nosie
i wąskiej, lisiej twarzy, w tych posępnych bruzdach wokół
ust albo sińcach pod zapadniętymi oczami, płonącymi
niezdrowym blaskiem?! Niegdyś szczycił się południową,
męską urodą, teraz jednak przypominał raczej jakiegoś
szalonego terrorystę.
Zaczesał do tyłu zbyt długie czarne włosy, zauważając
z przykrością pierwsze srebrne nitki na skroniach. Umył
zęby. Przez chwilę wahał się, czy nie warto by się w końcu
ogolić, machnął jednak na to ręką. Szkoda fatygi. Szybko
założył stare dżinsy, zastanawiając się, co będzie dzisiaj
robił. Nie może przecież chlać od rana do nocy i wiecznie
się nad sobą użalać. Nawet nie ma już za co chlać. Trzeba
coś wreszcie wykombinować. Choćby wcisnąć komuś ten
badziew o żeglarstwie morskim. Temat na czasie. Niezłe
zdjęcia. Rzucił okiem na niebieską teczkę z tekstem. Musi
się udać.
Śniadanie. Co by tu… Obrzucił wzrokiem prawie
pustą lodówkę. W żołądku odczuwał ssanie, jednak
gorzki smak w ustach odstręczał od jedzenia. Nie mógł
się zdecydować, czy zrobić sobie kawę czy herbatę.
W końcu zaparzył kawę, w nadziei, że kubek czarnej jak
smoła siekiery szybciej postawi go na nogi. To wystarczy,
może na mieście zje jakąś drożdżówkę.
Spojrzał jeszcze na termometr za oknem, niepewny,
co na siebie założyć. Słupek rtęci sięgał prawie trzydzies-
tu stopni – wystarczy koszulka bez rękawów. Sięgnął
do wewnętrznej kieszeni kurtki w poszukiwaniu
prawa jazdy, jednak w porę uświadomił sobie, że nie
będzie mu potrzebne. Nie ma na benzynę, jego stary
grat będzie mógł odpocząć. Wziął trochę drobnych,
okulary przeciwsłoneczne, dwa ostatnie papierosy
i teczkę z reportażem. Jeszcze aparat fotograQczny.
W drogę…

Upał był nie do zniesienia. Zmierzając ku kolejce,
minął niewielką cukiernię „Jutrzenka”, która znajdowała
się tutaj chyba od zawsze. Ze środka rozchodziły się miłe
zapachy, ale z powodu temperatury stracił apetyt. Do
dworca w Oliwie miał spory kawał. Nie spieszył się jed-
nak. Mógł iść na skróty, lecz zadrzewiona ulica Pias-
towska – ciągnąca się od samego morza – dawała miłe
złudzenie chłodu. Mijał niewielkie wille i domki z ogród-
kami, z zazdrością obserwując przejawy normalnego ży-
cia ich mieszkańców. Kobiety opalające się na tarasach,
dzieciaki zabawiające się w gumowych basenikach. Ro-
dzina. Żal ścisnął mu serce, gdy pomyślał, że i to spiep-
rzył. Jego syn wychowuje się bez ojca, a żona – była żona
– nienawidzi go i nim gardzi. Ostatni raz widział Bartka
parę miesięcy temu. Mimo że wciąż mieszkali na tym
samym osiedlu, tak zwanym Przymorzu – po rozwodzie
zostawił żonie ich dawne mieszkanie w bloku przy ulicy
Jagiellońskiej, sam zaś wynajął malutką kawalerkę
z wnęką kuchenną w falowcu przy Piastowskiej – Emila
postarała się o to, by ich skutecznie rozdzielić. Starała się
nawet sama odbierać Bartka ze szkoły – byle tylko uda-
remnić małemu wszelki kontakt z ojcem. Inna sprawa, że
Emil i tak rzadko bywał uchwytny. Często jeździł w teren,
a jeśli nawet był w mieście, to pił, starając się zapomnieć
o nieudanym życiu. Bartek pewnie już nie pamięta, jak
wygląda jego tata. Emil miał nadzieję, że teraz, gdy za-
częły się wakacje, łatwiej będzie o spotkania z dzieckiem
– ale Emila wysłała Bartka do babci na wieś.
Cóż, wszystko się popieprzyło. Niegdyś uznali zbież-
ność swoich imion za znak. Przeznaczenie. Miłość. Emila
i Emil Żądło. Brzmiało fantastycznie. Teraz z tego wszyst-
kiego zostało już tylko żądło.
Droga minęła mu szybko. Zanim się obejrzał, już
zbliżał się do starego oliwskiego dworca. Kupił bilet, od-
czekał parę minut na peronie i wsiadł do kolejki jadącej
w kierunku Gdańska. Rodzinne miasto wykarmiło go
i ukształtowało, odrzuciło i zniszczyło, to miasto, które
nienawidził i bez którego nie wyobrażał sobie życia. Inna
sprawa, że ostatnio własne życie w ogóle wymykało się
jego wyobraźni. Jak się wali, to wszystko naraz. Dobrze
wiedział, że w stolicy jako dziennikarzowi byłoby mu
łatwiej. Tu jest jednak specyficzna atmosfera: handel, in-
teresy, turystyka; gorące, podskórne pulsowanie porto-
wego miasta. Nie jest biznesmenem, a dobry interes zrobił
w życiu tylko raz, lecz było to jeszcze w podstawówce
i chodziło o znaczki pocztowe. A jednak nigdy nie zde-
cydował się porzucić tego miejsca.
Dojeżdżając do Wrzeszcza, jak zwykle przykleił twarz
do szyby w poszukiwaniu tych samych widoków, przygo-
towany na znajome piknięcie serca. Kolejka zatrzymała
się na stacji, tłum pasażerów kotłował się przy wejściu.
Mimo wielu zmian wciąż rozpoznawał znane uliczki i bu-
dynki. Tu się urodził. Za każdym razem, przejeżdżając
przez Wrzeszcz, czuł zapach dzieciństwa – woń starych
kredensów, wysokich mieszkań i ciasnych podwórek,
wody kwiatowej o aromacie bzu, której używała mama,
konQtur smażonych przez babkę na wielkim piecu ku-
chennym z innej epoki. Jak to już było dawno… Teraz
w ich wielkim i ciemnym mieszkaniu znajduje się biuro
jakiejś Qrmy. Rodzice zginęli w wypadku samochodo-
wym, kiedy był jeszcze dzieckiem, a twarz babki również
zacierała się w jego pamięci.
Przez moment zapragnął wysiąść tu i przejść się dawno
niewidzianymi ulicami. Małachowskiego, Słowackiego,
Partyzantów, potem cienistą Jaśkową Doliną, gdzie sta-
rannie ostatnio odrestaurowane stare dworki i miesz-
czańskie pałacyki puszą się nowymi elewacjami. Może
taki spacer pozwoliłby mu odzyskać równowagę ducha.
Podobno nic tak nie pomaga jak dobre wspomnienia. Jed-
nak dziś nie mógł sobie na to pozwolić. Zbliżała się druga,
miał do załatwienia ważniejsze sprawy. Jakiś chłopak rzu-
2cił mu na kolana plik ulotek oraz bezpłatny biuletyn. Bez
oglądania odłożył je na siedzenie obok. Kolejka ruszyła
szybko w stronę Gdańska Głównego.



Tytuł: Sąd ostateczny
Autor: Anna Klejzerowicz
Premiera: 7 maja 2014
ISBN: 978-83-7674-287-8
EAN: 9788376742878
Stron: 316
Cena:34,90 zł

Wydawnictwo Replika

W przygotowaniu kolejne części serii:




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz