"Jestem malutki ludzik z plasteliny. Dlatego na imię mi Plastuś.
Mam śliczne mieszkanie: oddzielny drewniany pokoik.
Obok mnie, w drugim pokoju, mieszka tłuściutka, biała guma.
Ta guma nazywa się "myszka". A zaraz koło gumki
mieszkają cztery błyszczące, ostre stalówki."
Dziś na dobranoc czytałyśmy "Plastusiowy pamiętnik" Marii Kownackiej - książkę, z którą zapewne każdy spędził miłe chwile w dzieciństwie. Pamiętam kiedy to babcia czytała mi i siostrze przygody ludzika z plasteliny, a później robiła nam panny z włóczki.
Gdy córka pod choinkę od pradziadków dostała "Plastusiowy pamiętnik", to z radością poznawała, a ja z nostalgią przypominałam sobie przygody Plastka. Mimo, że jest to lektura dla uczniów klas pierwszych, Ola z wypiekami na twarzy słuchała o tarapatach, w które co i rusz wpadał plastelinowy ludzik.
Też czytałam dzieciom "Plastusiowy pamiętnik". Słuchały z zainteresowaniem i zasypywały mnie pytaniami: a co to jest kajet?, a po kałamarz?, a czemu scyzorykiem Tosia ostrzyła ołówek? Tosina codzienność jawiła im się jako jakaś zamierzchła przeszłość. Ja korzystałam z kałamarzy, choć pisałam już wiecznym piórem, ostrzyłam ołówki temperówką z żyletki, drewniany piórnik wypełniony kredkami czekał na mnie u babci, gdzie grzałam się też przy kaflowym piecu. Świat Plastusia był na wyciągnięcie ręki i kojarzył się z wakacjami u babci na wsi. Dla moich dzieci jest to już niestety świat, który dawno przeminął.
OdpowiedzUsuńBezcenne są takie wspomnienia :-)
OdpowiedzUsuń