"- Profesor Meissner mówił, że równoległobok to kopnięta trumna, a trumna to symbol bardzo charakterystyczny dla wolnomularstwa.
- A co jest trumną nie kopniętą, panie wachmistrzu? - Charlotta roześmiała się głośno.
- Prostokąt - odparł nieco speszony policjant.
- Widział pan kiedyś idealnie prostokątną trumnę? Bo ja nie. W trumnie równoległe są krótsze boki. Niech pan spojrzy [...]
- Widzi pan, panie wachmistrzu? Tak wygląda bok trumny. A jak mianowicie chciałby go pan kopnąć, by wyszedł z tego regularny równoległobok?
- Rzeczywiście, nie da się. - Mock pokręcił głową."
Kilka lat temu koleżanka pożyczyła mi książkę Marka Krajewskiego o detektywie Mocku. Lekturę zaczynałam pełna obaw, lecz niespodziewanie wpadłam w wir zachwytu do tego stylu, niebanalnego języka, dopracowanych intryg, arcyciekawych postaci, w tym oczywiście do samego Mocka, a później także do Popielskiego. I chociaż przyjemnie mi się czytało książki Marii Nurowskiej czy Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk, to dopiero Marek Krajewski uratował dla mnie polską literaturę (później dołączyła do niego Elżbieta Cherezińska).
Nie ma się zatem czemu dziwić, że najnowsza powieść Krajewskiego "Mock" znalazła się pod moja świąteczną choinką i to w towarzystwie uwielbianego przeze mnie Akunina.
Autor przenosi nas do początków pracy Mocka w policji czyli do roku 1913. Tytułowy bohater jest wówczas trzydziestoletnim inteligentnym wachmistrzem, któremu nie można odmówić odwagi oraz zamiłowania do alkoholu i kobiecych wdzięków. To właśnie tym ostatnim Mock "zawdzięcza" groźbę wyrzucenia z pracy. Co może zrobić niesubordynowany funkcjonariusz aby prezydent policji puścił w niepamięć orgię z prostytutkami, która miała miejsce w więziennej celi? Mock zdaje sobie sprawę, że tylko rozwiązanie zagadki tragicznego morderstwa w Hali Stulecia może uratować go od degradacji. Wachmistrz prowadząc nieoficjalne śledztwo pragnie dowiedzieć się kto zabił czterech gimnazjalistów zostawiwszy ówcześnie ich nagie ciała w Hali i jaki związek ma z nimi Ikar - wisielec w perwersyjnym stroju ze skrzydłami u ramion. Oprócz konszachtów z córami Koryntu, Mock spotyka na swojej drodze członków Związku Wszechniemieckiego, masonów, piękną, niezależną i niezwykle wpływową baronową i nie spodziewa się, że przyjdzie mu stanąć twarzą w twarz z policyjną zdradą.
Cieszę się, że Marek Krajewski zrobił ukłon w stronę przeszłości Mocka. Dzięki temu czytelnik może nadal obcować nie tylko ze świetną literaturą ale i z niesamowitym detektywem. Jakby komuś jeszcze było mało tych ochów i achów, to na zakończenie pochwalę projekt okładki. W tym temacie również ciężko mnie zadowolić i wiele polskich okładek mnie nie przekonuje, a spora cześć wręcz zniechęca i często bywa jedynym mankamentem książek. Okładka "Mocka" mnie urzekła i szczerze życzę sobie więcej takich na polskim rynku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz